5

Poczułam, jak delikatny dotyk na moim policzku wyrywa mnie ze snu. Ciągle zaspana, otworzyłam oczy, by zobaczyć uśmiechniętą twarz Leath'a. Chłopak pochylił się i przycisnął swoje usta do moich. Delikatnie rozchyliłam wargi i pozwoliłam mu zbliżyć się jeszcze bardziej. Jego długie, brązowe włosy opadły mi na twarz. Po chwili odsunął się i sięgnął za siebie, aby podać mi tacę z kanapkami z szynką i serem, obficie polanymi ketchupem. Pomógł mi podnieść się do pozycji siedzącej. Miałam wrażenie, że wcale się nie obudziłam, że cała ta sytuacja to zwariowane marzenie senne. Że zaraz otworzę oczy, i będę znów w ciemnym pokoju, czekając, aż potnie mnie nożem na kawałki, bo nie znam odpowiedzi na jego pytania. Zadrżałam, ale nic takiego się nie stało. Nadal siedziałam na łóżku z Leath'em u boku i kanapkami na kolanach. Spróbowałam złapać jedną z nich, ale wyślizgnęła mi się z dłoni.
- Zobacz - powiedział ze śmiechem - Musisz to zrobić tak. - sprawnym ruchem złapał chleb i podniósł do ust. - Teraz twoja kolej.
Powoli powtórzyłam jego ruchy. Tym razem udało mi się wziąć gryza i wrócić kromką na talerz bez większych problemów. Z każdym kolejnym ruchem było coraz lepiej i kiedy jadłam ostatnią kanapkę, byłam w stanie poruszać się równie płynnie, co on. Uśmiechnęłam się szeroko i pochyliłam w jego stronę, oczekując nagrody. Odgadł o co mi chodzi i delikatnie przyłożył swoje usta do moich, rozchylając je językiem i coraz mocniej pogłębiając pocałunek. Złapał mnie w pasie, aby nie stracić równowagi, a może aby mnie przed tym bronić. Po chwili, która dla mnie mogłaby trwać wieczność (tak było to przyjemne i nierealne) odsunął się ode mnie.
- A teraz pora na twój prezent. W końcu obiecałem ci go wczoraj.
Z tymi słowami wyszedł na chwilę z pokoju, by zaraz wrócić, pchając przed sobą wyraźnie stary, przerobiony wózek inwalidzki. Miał pomalowaną na czarno ramę, wmontowane dziwne, grubsze od normalnych opony i miękkie poduszki przyczepione do plastikowego siedziska. Na jednym z podłokietników przymocowano pilot do sterowania silnikiem umieszczonym pod siedzeniem między kołami.
- Veliger znalazł zepsuty wózek na wysypisku i pomógł mi go zmodernizować, a Luke domontował silnik i stworzył sterowanie. Mam nadzieję, że ci się podoba.
- Jest wspaniały. Dziękuję. - powiedziałam ze łzami szczęścia w oczach.
- To może pójdziemy na spacer? Pokażę ci Fabrykę. - zaproponował.
- Z chęcią. - odparłam z uśmiechem - Mam już dość siedzenia w jednym miejscu.
Chciałam sama dźwignąć się i przesiąść na wózek, ale chłopak stanowczo mi tego zabronił.
- Możesz naruszyć strukturę gojącej się tkanki nadmiernym wysiłkiem. - odparł na moje protesty.
Włożył jedną rękę pod moje kolana, a drugą objął plecy nieco powyżej pasa. Delikatnie przeniósł mnie na urządzenie. Później pokazał mi, do czego służą przyciski i joystick'i umieszczone na panelu sterowania. Kiedy wszystko było już jasne, zrobiłam kilka testowych kółek po pokoju. Byłam zachwycona prezentem i wzruszona tym, co Leath dla mnie zrobił. Nie wiedziałam, jak wyrazić ogarniającą mnie radość i wdzięczność. W moim sercu znów zakwitła nadzieja na lepsze życie. Leath mnie kochał, a reszta społeczności Fabryki chyba wstępnie akceptowała, jeżeli pomogli mu wykonać ten pojazd. Uśmiechnęłam się ze szczerą radością i wyciągnęłam ręce, pokazując, że chcę go objąć. Przywarł do mnie całym swoim ciałem, odrobinę wpychając mnie w fotel. Delikatnie objęłam go w pasie.
- Dziękuję, Leath. Dziękuję. - łkałam ze szczęścia.
Po długiej chwili chłopak odsunął się ode mnie.
- Chodź poznać resztę ferajny.
Poprowadził mnie przez długi korytarz. Z odrapanych ścian zwisały rury. Po obu stronach ciągnęły się rzędy zamkniętych drzwi. Zdziwił mnie spokój i panująca tutaj cisza. Zupełnie, jakby nikogo tu nie było.
- To skrzydło szpitalne, więc nie ma tu dużego ruchu. Szczególnie, że pora na obiad, więc pewnie wszyscy siedzą w stołówce. - odpowiedział na moje zdziwione spojrzenie.
Po kilkunastu metrach korytarz płynnie przeszedł w większy pasaż, by po chwili rozłączyć się na kilka kolejnych korytarzyków. Leath bez wahania wybrał jeden z nich. Tym razem ściany wyglądały na bardziej zadbane, a gdzieniegdzie pojawiły się nawet skromne dekoracje. Na jego końcu znajdowała się wielka sala z ustawionymi na środku stołami, wokół których kręciła się duża grupka osób. Kiedy stanęliśmy w progu, przyjacielska wrzawa ustała. Wszyscy skierowali na mnie swój wzrok. Niektórzy patrzyli na mnie przyjaźnie, inni z wyraźnym obrzydzeniem lub wrogością, przeważała jednak czujna podejrzliwość. Choć nie powinno mnie to dziwić, poczułam się nieswojo pod gradem tak wielu spojrzeń. Cicho chrząknęłam, przykładając zwiniętą w pięść rękę do ust.
- Cześć. - moje serce dudniło i miałam wrażenie, że zaraz je wypluję, tak wysoko podeszło mi do gardła. Przerwałam, aby uspokoić nerwy i zaczerpnąć tchu. - Nazywam się Kamata Yan. Wiem, że przybyłam do was w niecodziennych okolicznościach i z pewnością macie prawo być podejrzliwi wobec mnie. Chciałabym jednak, abyście lepiej mnie poznali. - patrzyli na mnie z uwagą i ciekawością, choć nadal wyczuwałam ich czujność. - Pewien człowiek, którego tożsamości nie znam - z nerwów i bolesnych wspomnień przeszłam na oficjalny ton. - uprowadził mnie z domu i torturował w celu wydobycia ode mnie informacji, których nie posiadałam. Najprawdopodobniej w pewnym momencie moje obrażenia były zbyt poważne i zapadłam w coś w rodzaju śpiączki, tym samym stając się niepotrzebną porywaczowi. Ten zdecydował się porzucić mnie na waszym terenie, gdzie znaleźliście mnie i pomogliście wrócić do życia. Za to serdeczne wam dziękuję. Chciałabym się jakoś odwdzięczyć za waszą pomoc i dobroć serca, dlatego uznałam, że jeżeli tylko mi na to pozwolicie, pomogę wam zamienić się w prawdziwą potęgę rynku narkotykowego. Jestem pewna, że przy wspólnej pracy jesteśmy w stanie osiągnąć znacznie więcej, niż to, co już macie.
Byłam zdenerwowana - oddychałam krótko i przerywanie. Widać było, że moja przemowa wywołała mieszane uczucia. Przy stołach podniosła się wrzawa, kiedy rozważano, co powinno się ze mną zrobić. Nagle od tłumu odłączyła się wysoka, chuda brunetka i głośno zaklaskała, aby zwrócić na siebie uwagę. Choć nadal słychać było wiele protestów, większość oczu skierowało się w jej stronę.
- Proponuję przed podjęciem decyzji, co zrobić z naszym gościem i jego propozycją, wysłuchać sprawozdania Leath'a. To on spędził z nią najwięcej czasu oraz przeprowadzał badania.
Większość sali przyznała jej rację krótkimi potaknięciami i kiwnięciami głowy. Po chwili zapanowała pełna uwagi cisza. Kobieta uśmiechnęła się do nas przyjaźnie, zapewne próbując dodać mi otuchy.
- Moim zdaniem Kamata jest osobą, której możemy zaufać. Głównie z dwóch powodów. Pierwszym z nich jest fakt, że dziewczyna nie pamięta niczego ze swojej przeszłości sprzed porwania, więc raczej nie może pracować dla nikogo z zewnątrz oraz nie będzie miała oporów spowodowanych powiązaniami rodzinnymi. Drugi z nich, to wielka wdzięczność, którą czuje do nas Kamata. Wsparliśmy ją w trudnej sytuacji i spowodowało to wytworzenie silnej więzi między nią, a naszą społecznością. Na jej plus może działać też częściowy paraliż kończyn. Kolejnym aspektem przemawiającym za przyjęciem jej propozycji jest nieprzeciętna inteligencja Kamaty. Jeżeli ktoś jest w stanie zrobić z nas ogromną organizację, która na dodatek będzie w stanie ukryć się przed glinami, to jest to właśnie ona. Przeprowadziłem również ocenę jej stanu emocjonalnego i mogę stwierdzić, że jest całkowicie stabilna psychicznie i szybko dochodzi do siebie po traumatycznych przeżyciach. - zakończył swoja przemowę Leath.
Znowu podniosła się wrzawa. Tym razem szala przechyliła się na moją korzyść. Byłam bardzo zdenerwowana całą tą sytuacją. Moja pewność siebie gdzieś wyparowała, a ja znów byłam tą dziewczynką leżącą na stole w ciemności z rękami i nogami palącymi bólem. Choć cała się trzęsłam, starałam się zachowywać spokojnie i zrównoważenie. Byłam wdzięczna Leath'owi za pochlebną ocenę i jednocześnie przerażał mnie jego oficjalny ton. Czułam się osamotniona przez wszystkich w tej wielkiej sali pełnej ludzi debatujących nad moim losem. Poczułam, jak moją rękę oplata silna dłoń mojego chłopaka, dodając mi otuchy, mówiąc "już dobrze, jesteś bezpieczna". Zdobyłam się na słaby uśmiech, choć w środku nadal szalały mi nerwy. Czułam kwaśny posmak w ustach zapowiadający wymioty, ale zmusiłam się do ich opanowania. Po kilku minutach ożywionej dyskusji zapadł werdykt. Ostatecznie zaufano mi i przyjęto do społeczności. Choć nadal traktowano mnie z dozą rezerwy, pozwolono mi spróbować poprowadzić całość organizacji do sukcesu. Kamień z serca. Pozwoliłam Leath'owi się uściskać i poprowadzić się do stołu. Ktoś zadbał o to, aby stanęła przede mną miska gęstej zupy i talerz z kotletem, ziemniakami i surówką z jabłek i marchewki. Dopiero patrząc na jedzenie i wdychając smakowity zapach, poczułam, jak bardzo jestem głodna. Dawno zdążyłam zapomnieć o śniadaniu i teraz do ust naleciała mi ślinka. Spojrzałam pytająco na Leath'a, mając nadzieję, że pomoże mi zorientować się, jak korzystać ze sztućców. Natychmiast zareagował demonstrując, jak to zrobić. Podziękowałam delikatnym całusem w policzek i zabrałam się do jedzenia. Danie było proste, ale sycące i gdy skończyłam, poczułam się szczęśliwa i uspokojona. Niemal byłam w gronie przyjaciół, wśród których jestem akceptowana i bezpieczna. Zamknęłam oczy, opierając się o ramię Leath'a. Rozkoszując się chwilą. Byłam zmęczona ilością wrażeń i stresem. Pozwoliłam zaprowadzić się z powrotem do skrzydła medycznego i zrobić sobie zastrzyk narkotykowy. Kiedy leżałam już w łóżku, moje myśli popłynęły swobodnie, nie tamowane już przez racjonalną część mojego umysłu. Myślałam o Leath'ie, nowym wózku, ludziach wokół mnie. Jeszcze raz, na spokojnie przeżyłam dzisiejszy dzień. Oko mojej jaźni zwróciło się w stronę czarnej dziury, która powstała w miejscu wspomnień sprzed porwania. Nie naciskałam na swój umysł, bo wiedziałam, że spowoduje to ból głowy. Zamiast tego szukałam przypadkowych wspomnień. Nagle do mojej głowy wtargnęło przeświadczenie, że muszę znaleźć kręgielnię. Zmusiłam się do obracania jej w swoich myślach, ale jedyne, co zdołałam uzyskać to ból głowy i ulicę. Uznałam, że z migreną nie ma sensu się tam wybierać i równie dobrze mogę to zrobić kolejnego dnia, więc nabazgrałam ulicę na kartce i wtuliłam głowę w poduszkę, pozwalając powiekom opaść. Moje myśli znowu płynęły niekontrolowane. Śniłam.
***
Otworzyłam oczy. Miałam wrażenie, że minęła tylko chwila, ułamek sekundy. Byłam równie zmęczona, co przed udaniem się na spoczynek, za to zniknął pulsujący ból w skroniach. Zamknęłam oczy, wsłuchując się w otaczające mnie dźwięki. Zaskoczyła mnie panująca wokół cisza. Zważając na ilość mieszkających tu osób, o dziesiątej powinien być słyszalny swoisty szum. Natomiast ja zarejestrowałam tylko ciche jęki dochodzące z jednego z bardziej oddalonych pokoi. W mojej głowie natychmiast pojawiły się dwa wnioski. Głos należał do brunetki, którą poznałam wczoraj. I zdecydowanie był to krzyk bólu. Ręką przysunęłam do siebie wózek i trochę niezdarnie przerzuciłam na niego swoje bezwładne ciało. Spróbowałam uruchomić silnik, ale nie chciał zapalić. Musiałam użyć całej swojej mocno nadwątlonej siły, aby podjechać do drzwi, ale po dłuższej chwili udało mi się tego dokonać. Pozwoliłam sobie na chwilę przerwy przed próbą pokonania korytarza. Z trudem oddychałam, jakbym właśnie przebiegła maraton, a nie pokonała szerokość pokoju. Zmusiłam się do opanowania i ruszyłam dalej. Okazało się, że odcinek korytarza nie jest tak długi, jak mi się wydawało, ale i tak musiałam zrobić kilka przystanków po drodze. Z każdym ruchem miałam wrażenie, że to ostatni, na jaki mnie stać i za każdym razem zmuszałam się do zrobienia kolejnego. Ciągle świeże wspomnienia tortur i coraz lepiej słyszalne jęki dodawały mi siły i wytrwałości, aby przeć na przód. W końcu, skrajnie wykończona, dotarłam do zamkniętych drzwi, które natychmiast otworzyłam drżącą z wysiłku ręką. Za nimi zobaczyłam brunetkę siedzącą na prowizorycznie przerobionym na korektę łóżku bez spodni za to z poszarpaną raną biegnącą od uda do kolana, zwieńczoną rękojeścią noża. Nad nią pochylał się Leath i mruczał coś niezrozumiale do siebie.
- Co się stało? - Zapytałam, ciężko dysząc.
Jak na komendę odwrócili się w moją stronę. Chłopak tylko spojrzał na mnie przelotne i z roztargnieniem kiwnął głową, aby po chwili wrócić do swojego zajęcia. Natomiast dziewczyna patrzyła się na mnie jak na kosmitę. Nagle jej twarz wykrzywił grymas bólu, z zaciśniętych warg wyrwał się syk. Niemal panicznie omiatała wzrokiem pokój, ale jakby nic nie widziała. W jednej chwili zrozumiałam, w jak wielkim jest szoku. Zamiast więc dalej ją męczyć, podjechałam do Leath'a i również pochyliłam się nad raną. Była głęboka, w niektórych miejscach prześwitywała biała kość. Chłopak delikatnie wyjmował z przecięcia drobne kamienie i inne ciała obce. Pracował szybko i pewnie, choć ręce lekko mu drżały. Wokół było dużo krwi, a ciągle przybywało kolejnej.
- Będziesz to szyć. - bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
- Będę musiał, choć tego najbardziej nienawidzę.
W mojej głowie pojawiła się pewna myśl. Wiedziałam, że moje zdolności do rekonwalescencji są ponadprzeciętne, tak samo, jak wiedziałam, że to zasługa mojej krwi. Uznałam, że sprawdzę, czy mogę wykorzystać tą właściwość, aby uleczyć innych. Z szafki obok łóżka wyjęłam skalpel i delikatnie nacięłam nadgarstek, zostawiając nóż z boku rany, co uniemożliwiało jej zasklepienie. Krew wpływająca z rozcięcia najpierw była bardzo jasna, czyli zawierała bardzo silny kwas, który teoretycznie miał mnie chronić przed kolejnymi atakami. Później zaczęła coraz bardziej ciemnieć i gęstnieć, więc kazałam Leath'owi wyjąć nóż z rany brunetki, a kiedy wykonał moje polecenie, przycisnęłam nadgarstek do przecięcia. Krew o konsystencji melasy i mocno bordowym kolorze zaczęła wypełniać ranę. Czułam, jak z każdym uderzeniem serca tracę siły, ale trzymałam rękę, aż rana nie była całkowicie pełna. Dopiero wtedy odsunęłam nadgarstek od kolana dziewczyny i spokojnie wyciągnęłam z niego skalpel. Natychmiast zalała go ciemna krew, która po chwili zastygła. Powoli zaczęła robić się przezroczysta, by w efekcie końcowym zamienić się w odpowiednią tkankę. U brunetki ten proces trwał o wiele dłużej, bo i skaleczenie było poważniejsze. Co prawda krew już zastygła, ale jeszcze nie zamieniła się w komórki.
- Musi teraz oszczędzać nogę, póki całkowicie się nie zagoi. - powiedziałam, jednocześnie czując, jak zaczyna kręcić mi się w głowie. Położyłam na niej rękę i zamknęłam oczy, starając przeciwstawić się zawrotom i nudnościom. Poczułam, jak Leath obejmuje mnie w pasie i delikatnie kładzie na swoich kolanach. 
- Wszystko w porządku, Kam, odpocznij. 
Leżałam kilka chwil, zanim nie poczułam, że osłabienie mija. Powoli otworzyłam oczy i pozwoliłam, aby chłopak posadził mnie na wózku. 
- To było niesamowite! Jak to zrobiłaś? - zapytał podniecony. Teraz, kiedy już nie musiał się o nas bać, do głosu doszła akademicka część jego natury.
- Nie wiem. Mam tak, odkąd pamiętam. - próbowałam sobie coś przypomnieć, ale znów poczułam zawroty. Leath położył mi rękę na ramieniu.
- Już dobrze, zostaw ten temat. To nie jest najważniejsze.
Kiwnęłam głową. Zrobiłam kilka głębokich oddechów, próbując przypomnieć sobie, czego chciałam od chłopaka. Nagle, jakby ktoś w moim umyśle zapalił światło.
- Musimy jechać na ulicę Wrocławską. Tam jest kręgielnia Temida. Chyba zostawiłam tam coś bardzo ważnego. 
***
Siedziałam na tylnym siedzeniu wysłużonego sedana i beznamiętnym wzrokiem wpatrywałam się w krajobraz. Myślami byłam daleko stąd. Dlaczego ta kręgielnia jest tak ważna? Co w niej jest? Te i inne pytania krążyły mi po głowie jak rój wściekłych os. Nie umiałam jednak znaleźć odpowiedzi na żadne nich. Zupełnie, jakby ktoś bawił się ze mną w kotka i myszkę, podając tylko strzępki informacji. Skupiłam się na świecie za szybą. Wjechaliśmy już w strefę miejską i teraz wlekliśmy się żółwim tempem, co chwilę zatrzymując samochód na czerwonym świetle. Na szczęście ulica, o którą mi chodziło, znajdowała się na obrzeżach i dotarcie do niej nie zajęło nam długo.
"Cierpliwości. Za niedługo poznasz odpowiedzi"
Rój jakby trochę się uspokoił. Samochód zwolnił, aż w końcu zatrzymał się obok dużego budynku pokrytego czarnymi, kamiennymi płytami. Kierowca i Leath pomogli mi wysiąść. Czułam dziwne wibracje w brzuchu. Narastające podniecenie. Osy zakręciły się wściekle w mojej głowie, ale zmusiłam je do zachowania spokoju. Byłam blisko odpowiedzi. Któryś z chłopców popchnął mnie w stronę wejścia. Automatyczne drzwi otworzyły się, wpuszczając mnie do dusznego wnętrza. W środku było kilka osób, ale nikt nie zwrócił uwagi na nasze pojawienie się. Wszędzie wokół stały obite czerwoną skórą fotele, ściany pomalowano na dopasowany do nich kolor. Grała głośna muzyka. Podeszłam do baru. Barman spojrzał na mnie bez zainteresowania. W mojej głowie pojawiły się kolejne instrukcje. 
- Poproszę o klucz do szafki numer 54.
- Hasło. - głos barmana był dziwne chropowaty, jakby nie nawykły do mówienia.
- Sumimasen
Chłopak cicho westchnął, ale sięgnął pod kontuar i podał mi klucz ze zdezelowanym breloczkiem. Podeszłam do stojących obok wejścia szafek i odszukałam swoją. To, co zobaczyłam po jej otwarciu, całkowicie mnie zaskoczyło. W środku były równo poukładane kupki banknotów pakowane po sto sztuk. Widziałam, że Leath cieszy się ze znaleziska, ale też badawczo mi się przygląda. Otworzył torbę, którą kazałam mu wziąć i wpakował do niej całą zawartość. Jeszcze raz podjechałam do baru, aby zwrócić klucz i zapłacić za wynajęcie szafki. Człowiek zza kontuaru nie okazał zdziwienia, kiedy podałam mu jedną ze stówek. 
- Dziękuję i zapraszam ponownie. - pożegnał mnie, kiedy skierowałam się w stronę wyjścia. W głowie kołatały mi się nowe myśli, ale zepchnęłam je w głąb umysłu wiedząc, że nie znajdę na nie teraz odpowiedzi. Teraz musiałam zająć się działaniem. Zastanowiłam się, czego najbardziej potrzebujemy w tej chwili do rozwoju fabryki. Oczywistym wydawało się, że konieczny jest komputer. Przydałoby się też trochę kamer i czujników. Obawiałam się jednak, że zakup tak wielu dość drogich urządzeń elektronicznych w jednym czasie może wydać się podejrzany, więc na razie ograniczyłam się do laptopa. Powiedziałam kierowcy o moich planach a on zawiózł nas do małego sklepiku mieszczącego się na parterze kamienicy. W środku było ciemno i pachniało kurzem. Młody chłopak o bladej cerze wyszedł nam na spotkanie i po usłyszeniu, czego potrzebuję, natychmiast przedstawił mi trzy propozycje. Leath bez wahania wybrał jedną z nich i szybko zapłacił. Po chwili byliśmy już na zewnątrz. Na moich kolanach leżało pudło z laptopem. Z wydanej przez chłopaka reszty wybrałam dziesięć złotych i wysłałam kierowcę po gazetę. Wrócił po chwili, niosąc lokalny dziennik. Pomógł mi wsiąść do samochodu, obok mnie wrzucił pudło i poskładany wózek. Ruszyliśmy. W samochodzie było cicho, nikt nie odzywał się, dopóki nie opuściliśmy granic miasta i nie wjechaliśmy na obwodnicę. Teraz, kiedy mogliśmy przyspieszyć, Leath odwrócił się do mnie.
- Skąd wiedziałaś, gdzie są pieniądze? I skąd one się tam wzięły? Do kogo należą? O co w tym wszystkim chodzi? - przypatrywał mi się badawczo. 
- Wczoraj przypomniałam sobie adres i kręgielnię. Byłam pewna, że muszę tam jechać, ale nie wiedziałam po co. Dopiero, kiedy się tam znalazłam, przypomniałam sobie, co dalej robić. Pieniądze zaskoczyły mnie równie bardzo, co ciebie. Nie wiedziałam, że tam są. Ale to chyba dobrze, że je mamy. 
- Tak, dobrze.
Chłopak wydawał się uspokojony. Odwrócił się przodem do kierunku jazdy i rozluźnił mięśnie, opierając się o fotel. Poczułam zmęczenie. Pomimo tego, że od operacji i tortur minęło trochę czasu, nadal nie odzyskałam pełni sił, a te, które miałam, szybko traciłam. Położyłam się, opierając głowę o złożony wózek. Zamknęłam oczy. 
***
Jakiś dziwny, irytujący dźwięk wybudził mnie ze snu. Zauważyłam, że leżę w łóżku, choć nie pamiętałam, abym w nim zasypiała. Rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu źródła trzasków. Po chwili zauważyłam postać siedzącą tyłem do mnie przy biurku. Jej sylwetka świeciła delikatnie na niebiesko. Miałam wrażenie, że to ona jest źródłem stukania. Z cichym jękiem podniosłam się do pozycji siedzącej. Postać obróciła się na krześle tak, że teraz mogłam ją zobaczyć. Był to wysoki chłopak, który wyglądał, jakby od co najmniej tygodnia nic nie jadł. Był chorobliwie chudy, co w połączeniu z jego wysokim wzrostem wyglądało dość przerażająco. Kasztanowe włosy sterczały na wszystkie strony, jakby układał fryzurę poprzez porażenie piorunem. Miał bladą skórę osoby, która rzadko widzi światło słoneczne. Twarz sprawiała miłe wrażenie z delikatnie zarysowaną linią podbródka i niemal nieodstającymi kośćmi policzkowymi. Zza odważnych, czarnych okularów patrzyły na mnie spokojne, zielone oczy. Zauważyłam, że lekko zagryza dolną wargę i jednocześnie drapie się po karku, co tylko jeszcze bardziej stroszyło włosy. Uśmiechnęłam się do niego.
- Hej, jestem Kamata. 
- Na mnie mówią Asch. - powiedział trochę nieśmiało. Spojrzał na mnie zakłopotany.
- Spokojnie, nie pogryzę cię. I co sądzisz o komputerze?
- Jest świetny. W porównaniu z nim, to, co mam w swoim pokoju, to zabytki z epoki średniowiecza. Karen mówiła, że mogę rzucić na niego okiem, więc pozwoliłem sobie na pozmienianie ustawień i zainstalowanie kilku programów. Mam nadzieję, że nie gniewasz się, że nie zapytałem wcześniej. Nie chciałem cię budzić. Bo tak słodko wyglądałaś i Leath mówił, że jesteś zmęczona i że musisz odpoczywać, więc starałem się być cicho, ale... - mówił szybko, wzrokiem uciekając gdzieś w bok i szybko stukając palcami o kolana.
- Spokojnie, nic się nie stało. - przerwałam ten niekontrolowany potok.
Chłopak uśmiechnął się nieśmiało i po raz pierwszy na sekundę spojrzał mi w oczy, zanim znów nie wlepił wzroku w podłogę. Przesiadłam się na fotel i spokojnie do niego podjechałam.
- Nauczysz mnie później korzystać z komputera? Nie robiłam tego dawno i nie wiem, czy dalej potrafię. Część mojej pamięci jest przyblokowana...
Wyglądało na to, że w temacie komputerów Asch trochę się rozluźnił i nawet usiadł prosto, czasami spoglądając na moja twarz.
- Tak, jasne. Jak będziesz miała jakiś problem, to zawsze możesz mnie zawołać.
- Świetnie. Jak tylko zjem, to do ciebie przyjadę i wtedy wszystko mi wyjaśnisz, ok?
- Tak - pokiwał głową z uśmiechem.
Odwróciłam się do niego tyłem. Za mną stała Itho, która złapała mnie za rękaw i poprowadziła do jadalni.
- Karen powiedziała, że teraz, kiedy już czujesz się lepiej, mogę spytać się, czy będziesz chciała spać ze mną w pokoju. Nie lubię być sama, a na czas twojej choroby byłam w jednym z zapasowych pokoi. Chłopcy powiedzieli nawet, że przeniosą mi łóżko, jeżeli tylko się zgodzisz. Ja po prostu bardzo cie lubię i... - widziałam nadzieję malującą się na jej twarzy. Delikatnie poklepałam ją po głowie i z uśmiechem kiwnęłam głową.
- Nie mam nic przeciwko tak miłej i mądrej współlokatorce jak ty.
Dziewczynka puściła mój rękaw i z uśmiechem zatańczyła na środku korytarza. Wybuch tej niekontrolowanej radości trochę mnie rozbawił i spowodował szeroki uśmiech. Przytuliłam dziewczynkę do siebie i już w ramię w ramię doszłyśmy do dużych drzwi jadalni.

1 komentarz:

  1. Bardzo fajne, ale dziwne mi się wydaje, że od raz jej ufają :D

    :)

    OdpowiedzUsuń