6

Pchnęłam jedno ze skrzydeł drzwi i już po chwili byłyśmy w jadalni. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Choć stoły nadal stały w tym samym układzie, tym razem osób było o wiele mniej. Na blatach, w regularnych odstępach, poukładano kosze z chlebem, masło, talerze z wędlinami i serem oraz miseczki z pastami. Oprócz tego, przy osobnym blacie serwowano zupę mleczną. Niektóre miejsca były już zajęte, ale nadal przerażająca większość pozostawała wolna. Przy niektórych nakryciach stały kubki z parującą herbatą. Itho poprowadziła mnie do jednego z miejsc i odrzuciła krzesło, które przy nim stało. Przysunęłam się do stołu, a dziewczynka usiadła obok. Wiele osób rzucało mi ukradkowe spojrzenia. U jednych widać było zainteresowanie, inni posyłali mi przyjazne uśmiechy, a jeszcze inni patrzyli z chłodem lub pogardą. Czułam się jak główna atrakcja w jakimś zoo, ale zmusiłam się do ignorowania tego. Skupiłam się na otaczających mnie zapachach świeżego, pieczonego chleba, wędliny i gorącej, wiśniowej herbaty. Poczułam, jak z głodu zaczyna boleć mnie brzuch i zorientowałam się, że nie jadłam od dłuższego czasu. Sięgnęłam po pieczywo, ale ktoś uderzył w moją rękę, odtrącając ją. Poczułam, jak jeszcze nie zagojona skóra reaguje falą bólu. Przez łzy spojrzałam na tego, który właśnie zabierał upatrzoną przeze mnie bułkę. Wysoki chłopak o ciemnych, prawie czarnych oczach, w których widziałam pogardę i słabo skrywaną nienawiść.
- Idź stąd, kaleko. - warknął przez zaciśnięte zęby.
- Dlaczego? - odpowiedziałam spokojnie, pomimo, że w środku aż kipiałam ze złości, bólu i upokorzenia.
- Jesteś bezużyteczna. Dlaczego mamy w takim razie cię żywić? Nie jesteś w stanie nic zrobić. NIC, rozumiesz? Jesteś śmieciem. Myślisz, że wszystkich nas tym omamisz? Że będziemy ci usługiwać? Że uwierzymy ci od tak, na słowo? - nigdy jeszcze nie słyszałam w czyimś głosie tak wielkiej furii.
- Call! Jak ty się odzywasz? - odezwała się przechodząca obok Karen, przy okazji lekko uderzając chłopaka w tył głowy. Call rzucił mi nienawistne spojrzenie i odszedł w stronę grupki po drugiej stronie stołu, wściekle mrucząc pod nosem. Ledwo powstrzymywałam się od wybuchu płaczu. "Będę dzielna, nie dam mu tej satysfakcji, że wyprowadził mnie z równowagi" - mówiłam w myślach. Wiedziałam, że nie wszyscy mnie od razu zaakceptują, ale nie sądziłam, że dojdzie do tego typu scen. Nie myślałam, że ktoś może mnie nienawidzić tylko za to, że nie mogę chodzić. Nie miałam już ochoty na jedzenie, odsunęłam od siebie talerz, odwróciłam się i wyjechałam z sali. Szybko przemierzałam korytarze, nawet nie zastanawiając się, czy dobrze wybieram, dotarłam do swojego pokoju. Położyłam się na łóżku, znów rozbudzając w ręce ból, kiedy zmusiłam ją do utrzymania ciężaru swojego ciała. Nie zatrzymywałam już łez, które strumieniami lały się z moich oczu. Myślałam o tym chłopaku, raz po raz odtwarzając w myślach całą scenę, patrząc w jego oczy. Zastanawiałam się, czy jego słowa były prawdą. Czy jestem tylko bezużyteczną kaleką, której powinno pozwolić się umrzeć, kiedy miała ku temu okazję. Moje ciało drżało, oddech stał się płytki i przerywany, ale nie zwracałam na to uwagi, wraz z płaczem wyrzucając z siebie całe cierpienie, bezsilność i strach. Miałam wrażenie, że moje szczęście było tylko iluzją, domkiem z kart, który zburzył podmuch otrzeźwiającego wiatru. Moje istnienie było bezsensownie, byłam nikomu niepotrzebna, bezużyteczna. Bałam się śmierci, ale teraz myślałam, że śmierć byłaby o wiele lepszym wyjściem. Miałam ochotę podciąć sobie żyły, ale wiedziałam, że to i tak nic nie da, że moja krew mnie uratuje. Zastanawiałam się, jak szybko i bezboleśnie odebrać sobie życie. Szybko i bezboleśnie, ha! Do końca swoich dni będę egoistką.
Pogrążona w czarnych myślach i wpadająca w coraz większą depresję, nie zauważyłam, kiedy do pokoju wszedł Leath, położył się obok mnie i przytulił moją głowę do swojej piersi.
- Kam, już dobrze. To tylko głupie słowa. Nie przejmuj się Call'em. On nikogo nie lubi. W końcu się do ciebie przyzwyczai. Przecież dobre wiesz, że nie jesteś bezużyteczna, że ja cię potrzebuję. - mówił uspokajająco, delikatnie gładząc moje włosy.
- Nic nie mogę zrobić, jestem kaleką. Powinnam była umrzeć na tym mrozie. - wychrypiałam przez zaciśnięte gardło. Chłopak mocniej przycisnął mnie do siebie.
- Nie, nie powinnaś była. Jesteś tutaj dla mnie. Kocham cię. Nie musisz udowadniać swojej wartości. Zdanie innych mnie nie obchodzi, dla mnie jesteś najwspanialszą istotą na tej ziemi. - mówił cicho, szepcząc mi do ucha.
Przestałam płakać, ale nadal oddychałam krótko i spazmatycznie. Leath przyłożył mi chusteczkę do nosa, abym mogła go udrożnić. Po chwili zaczęłam być spokojniejsza, a oddechy stały się głębsze i bardziej równe. Choć nadal czułam się przygnębiona i zdołowana, teraz przynajmniej nie nawiedzały mnie myśli samobójcze.
- Ile pamiętasz sprzed wypadku? - zapytał, nagle zmieniając temat.
Zastanowiłam się nad odpowiedzią. Zamknęłam oczy, starając się przypomnieć sobie choć strzępki informacji. Ale w mojej głowie nie było nic. Totalna pustka. Otworzyłam oczy i z rezygnacją pokręciłam głową.
- Nic, tylko ciemność. - powiedziałam.
Kiwnął głową i spojrzał w sufit, zatapiając się we własnych myślach.
- Kiedyś znałem dziewczynę podobną do ciebie. Może nawet to byłaś ty, nie jestem pewien. Byłem w niej zakochany na zabój. Mieszkaliśmy w tej samej dzielnicy. Jednak ja byłem zbyt nieśmiały i niepewny własnej wartości, aby spróbować się do niej odezwać. - mówił cicho i z rozmysłem tak, jakby mówił do siebie,a nie do mnie - Zresztą nie miałem czasu, aby się z nią spotykać, bo ojciec całymi dniami uczył mnie sztuki lekarskiej. Byłem pomocnikiem w jego gabinecie. Codziennie pomagałem wielu ludziom, zazwyczaj przestępcom, jednak myślami całymi dniami byłem przy niej. Każdą wolną chwilę poświęcałem na obserwacje jej domu, jej zachowań i zwyczajów. Nie spałem, zacząłem brać. Ojciec zauważył, że chodzę nieprzytomny i zmusił mnie do odwyku i przeprowadzki. Wtedy ostatni raz ją widziałem. Nawet nie miałem dość odwagi, by się z nią pożegnać. Kilka dni później ojciec dowiedział się o raku trzustki. Ostatnie dwa miesiące swojego życia poświęcił na nauczenie mnie wszystkiego, co sam wiedział. Kiedy umarł, byłem załamany i zagubiony. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Wróciłem do porzuconego nałogu. Nie miałem pieniędzy, więc jadłem raz na kilka dni. Pewnego dnia narkomani z tego budynku znaleźli mnie pod ścianą, przemarzniętego do szpiku kości. Aby im się odwdzięczyć, zaproponowałem, że zostanę u nich lekarzem. Zabrałem z gabinetu najpotrzebniejsze rzeczy i po porostu uciekłem, przeprowadziłem się tutaj. Nawet go nie pochowałem, zostawiłem go, położonego na podłodze, obok stołu operacyjnego. Przez te kilka miesięcy, od kiedy tu jestem, zdołałem pomóc wielu osobom, ale to nie wzbudzało we mnie szczęścia, nie czułem satysfakcji. Dopiero zobaczenie ciebie na progu. Ujrzenie twojej twarzy przywołało stare wspomnienia i nadało mojemu życiu jakikolwiek sens. Musiałem cię uratować. Egoistycznie zmusiłem cię do życia, choć twój organizm już prawie się poddał. Potrzebowałem cię, jak powietrza. Nie wiem, czy jesteś tamtą dziewczyną, ale wiem, że cię kocham. Że dzięki tobie odzyskałem sens życia i teraz nie pozwolę cię skrzywdzić.
Widziałam, jak jego twarz lśni od łez. Przytuliłam się do jego piersi, wsłuchując się w jego miarowy, spokojny oddech. Opowieść znów rozbudziła we mnie wolę walki. Czułam, że nie mogę się poddać. Że nie mogę być tak wielkim egoistą, by odebrać mu szczęście. Delikatnie dotknęłam dłonią jego policzka.
- Ja też cię kocham, Leath. Nie pozwolę ci stracić mnie ponownie. - powiedziałam silnym głosem.
Zamknęłam oczy, czując, jak w moim sercu znów zapala się płomyk nadziei i jak moje ciało wypełnia siła i determinacja.

2 komentarze: